Cześć. Piszę z konta jednorazowego, żeby nikt ze znajomych nie wyśledził tego wpisu.
Rzućcie proszę jakieś przemyślenia, rady, bo już tak obracam długo tą myśl w swojej głowie, że nie wiem już co jest właściwe.
Jestem (M28) ze swoją obecną narzeczoną (F28) 11 lat. Zaczęliśmy być razem mając 17 lat, więc nawet nie byliśmy młodymi dorosłymi. Zaręczyliśmy się 2 lata temu. Mieliśmy sporo wzlotów i upadków, upadków głownie przeze mnie - przez depresję miałem lekki problem z nadużywaniem różnych substancji (na dobrą sprawę dalej mam). Niemniej ogarniam życie, mam dobrą pracę, mieszkanie, samochód. Przez te wszystkie lata panicznie bałem się opuszczenia i kochałem swoją narzeczoną, więc gdy mój problem wyszedł na jaw a nasz związek stanął pod znakiem zapytania, podjąłem działania by coś ze sobą zrobić.
3 lata chodzenia do psychoterapeutki, psychiatry, mocno poprawiły moją psychikę i zarządzanie uzależnieniami (umiem postawić tamę w odpowiednim momencie i w miarę to kontrolować), z kolei mimo bycia introwertykiem mam wrażenie jakbym się budził z długiego snu - stałem się bardziej otwarty, kontaktowy, towarzyski. Zacząłem próbować odnawiać stare przyjaźnie, szukać nowych - można powiedzieć, że dość mocno się zmieniłem, co zauważyła zarówno moja partnerka jak i inne osoby.
W toku mojego leczenia, zacząłem diagnozować swoje problemy i okazało się, że sporo z nich wynika tak naprawdę z mojego związku. Odkąd zacząłem wychodzić z depresji okazało się, że nawarstwiło się w moim życiu sporo problemów, którymi nie miałem czasu ani siły się zająć. Teraz często kłócę się z narzeczoną: o finanse (mamy częściowo wspólny budżet, mimo że zarabiamy wspólnie dość dużo jesteśmy na permanentnym minusie i musimy często polegać na jej rodzicach), obecność jej rodziców w naszym życiu (uważam, że jest zbyt duża i za bardzo na nich polega), o moje odnawianie znajomości (stoi na stanowisku że nasi "wspólni znajomi", których poznałem dzięki niej, są w 100% "nasi" i nie rozumie po co mi więcej znajomych poza 1 przyjaciółką) i pewnie jeszcze parę innych.
Ona też chodzi do psychologa, próbuje rozwiązać swoje problemy ("zakupoholizm", uzależnienie od rodziców, nadmierne wydawanie pieniędzy). Niestety, czas mija, kłótnia za kłótnią, rozmowa za rozmową, wyników brak.
Ostatnio przy jej pewnym problemie zdrowotnym musiałem się nią bardziej opiekować niż zwykle. I mimo że myślałem że robię wszystko poprawnie, to dostałem komunikat, że to jednak za mało. Zacząłem o tym myśleć i wtedy mnie olśniło:
Że przez ostatnie miesiące moje uczucia wobec niej gasną, stąd zmuszam się do opieki nad nią. Teraz obserwuje swoją reakcję na nią, ale nie czuję już tego "ciepełka" podczas przytulania, kompletnie nie mam ochoty na seks, mam wrażenie, że po prostu już się do siebie przyzwyczailiśmy i tak jest dobrze. Z tego co wiem ona nie podejrzewa, że coś jest nie tak - gram swoją rolę opiekuna wystarczająco dobrze.
Mam wrażenie, że moje życie zmieniło się o 180 stopni od zaręczyn - moje uczucia wygasają, jej rodzina i ich obecność mnie irytuje, a ja sam myślę o tym, że mimo że cholernie się boję życia samotnie, rozplatania naszych żyć i konieczność zaczynania wszystkiego od początku - to wciąż w głowie kołacze mi myśl, że to nie chwilowe wątpliwości (nawet nie zaczęliśmy dobrze planowanie ślubu), tylko stan który wynika ze zmiany charakterów na przestrzeni lat. I że to ostatni dzwonek, żeby nie wylądować po ślubie w życiu w którym nie będę samotny, ale będę nieszczęśliwy.
I tutaj moje pytanie do Was Moi Drodzy - co powinienem zrobić? Potrzebuję jakiejś rady, pomysłów, ponieważ sam już nie wiem co o tym wszystkim myśleć.